Niejako podsumowując dyskusję pod moją poprzednią notką i w ogóle całą salonową dyskusję jaką miałem tu okazję na różne tematy prowadzić - chciałbym pokrótce wyjaśnić czym dla mnie jest zdrada.
A może raczej czym nie jest i dlaczego. Bo wierzę, że świętości nie wyciąga się z szafy ot tak, dla picu. Że Ojczyzną nie szoruje się butów, a jeśli oblepia mury to tylko dlatego, że wybuchła wojna i inaczej się nie da. Napisałem kiedyś bodaj do Maryli - "Szafujecie słowem zdrada, przylepiacie je każdemu za byle co, bo nic ono dla Was nie znaczy". Tak właśnie uważam. Uważam że poseł nie zgłasza poprawki do rezolucji "dla Ojczyzny" tylko zwyczajnie wypełnia swoją robotę, lepiej lub gorzej. Że bloger nie ratuje Ojczyzny bluzgając na nielubianego polityka tylko marnuje swój czas w sposób, który lubi. Że polityk nie zdradza Ojczyzny kiedy mianuje kolesia na intratne stanowisko. Nic z tego. Te słowa są zarezerwowane dla większych rzeczy.
I najzwyczajniej nie można zdradzić Ojczyzny głosując za lub przeciw odrzuconej w przedbiegach kompletnie nieistotnej poprawce do mało kogo obchodzącej rezolucji bez najmniejszego praktycznego znaczenia, o której nawet autorzy zapomną aż do najbliższych wyborów kiedy to być może wygrzebią ją ze szpargałów żeby sobie wpisać jako "osiągnięcie" na wyborczy plakat. Nie da się. Nawet jakby ktoś celowo uparcie i usilnie chciał to musi zrobić coś o wiele gorszego. Świadomie.
Bo inaczej zabraknie nam słów dla Rzewuskich tej ziemi.
Ale jak się na co dzień wylewa potok wielkich słów to kiedy wreszcie przyjdzie ich użyć to będzie tylko sucho w gębie.
e.
ps. nie będę komentował pod tą notką a wpisy które uznam za obraźliwe wytnę